Mam 39 lat i zostałam programistką!

Pani Joanna napisała do mnie, by podziękować za wpis Jak zostać front-end developerem. Zaczęłam pytać jak jej się podoba nowa praca i tak od słowa do słowa opowiedzia mi więcej o swoim przebranżowieniu. Jej samozaparcie robi wrażenie.

Poznajcię Joannę Woźniak – szczęśliwą żonę, matkę dwóch synów i córki. Po 15 latach w jednej firmie zaczęła szukać swojego miejsca, aż zmianiła branżę na IT. Od lutego pracuje już jako junior front-end developer.

Zdradzi wam swoją historię, jak się uczyła programowania i jak wyglądał jej proces rekrutacyjny.

Dziś na blogu oddaję jej głos.

Mam 39 lat i zostałam programistką

Na pierwszy rzut oka wszystko było przeciwko mnie – brak wykształcenia, brak doświadczenia technicznego i trójka dzieci, a przede wszystkim wiek. Tak, bardzo kontrastował ze stanowiskami, które w nazwie miały "młodszy" lub "junior".

Kariera

Nie było mi łatwo wpisywać do swojego CV rok 1998 – rok ukończenia szkoły. Wspomnienia same wracają. Wtedy też zaczynałam szukać pracy. Wszędzie podkreślałam swój wyuczony zawód – Sprzedawca oraz dodatkowe umiejętności. W 97′ zrobiłam kurs szybkiego pisania na maszynie, a następnie uczęszczałam na dodatkowe zajęcia wieczorowe z obsługi komputera. Dopiero za dwa lata mieliśmy kupić pierwszy domowy PC z systemem okienkowym Windows 98.

Miałam głowę pełną planów i jak każda ówczesna prawie 20-latka myślałam o swojej przyszłości. Szybko znalazłam zaskakująco dobrą pracę w zawodzie. Właściwie weszłam do urzędu pracy, gdzie na tablicy wisiała wypisz, wymaluj oferta dla mnie. Kto dzisiaj zaczyna poszukiwanie pracy od wejścia do urzędu?

W wakacje 98′ zaczęłam pracę jako drugi sprzedawca zamówień hurtowych w zakładzie produkcji materiałów tapicerskich. Dziś pewnie to stanowisko nazywałoby się Asystentka Doradcy Klienta Biznesowego albo w inny nowoczesny sposób z dodatkiem angielskiego. W praktyce było to zajęcie żmudne, dotyczące ręcznego przepisywanie dokumentów, przygotowywania prezentacji tkanin, ustalania metrów, stawek i pilnowania terminów. Obsługiwaliśmy małych i dużych przedsiębiorców. Zazwyczaj odwiedzali nas sami właściciele hurtowni, firm i warsztatów, by negocjować ceny. Oprócz tego część materiałów była przez nas kupowana i wykorzystywana do produkcji półproduktów np. materiałów pikowanych. Wśród naszych kontrahentów poznałam swojego męża 😉

Prywatnie życie toczyło nam się bardzo pomyślnie – ślub, pierwszy syn, mieszkanie po babci męża (dzięki czemu mogliśmy się wyprowadzić od moich rodziców), drugi syn. Z brzuchem chodziłam po hali pilnując dużego zamówienia dla włoskiego producenta tkanin obiciowych. Oficjalnie byłam na urlopie, nieoficjalnie pracowałam jak długo się dało, bo byłam potrzebna oraz potrzebne były pieniądze na dziecko. Trochę później awans. Znałam zamówienia i znałam fabrykę od ponad 10 lat. Przez te lata moje obowiązki przestały skupiać się na podpisywaniu umów handlowych. Prawie każdy problem trafiał do mnie – zarówno zawodowy, jak i prywatny.

Przez wiele lat pracowałam w tej firmie i pewnie doczekałabym w niej emerytury. Wiele rzeczy mnie denerwowało, ale zasiedziałam się w jednym miejscu. Najbardziej umowy – stawka na umowie była niewiele wyższa niż najniższa krajowa, a realnie pracowaliśmy za inne stawki, albo w innym wymiarze godzin i tak się kulało, bo wszyscy tu wszystkich znali. Powtarzałam sobie, że mam czas znajdę coś nowego. Pojawiło się trzecie dziecko. Znów wymówki by się wziąć w garść. Póki nie skończymy tego zamówienia, kolejnego zamówienia, póki szef się z szefową nie rozwiodą etc…cały czas czułam się bardzo potrzebna i długo zwlekałam z decyzją o zmianach.

Nigdy nie narzekałam. Praca była, a i mąż sobie dobrze radził. Nie miałam poczucia, że jest mi źle. Dopiero sprzedaż firmy uświadomiła mi w jak kiepskiej sytuacji się znalazłam. Mogłam zostać za kwotę na umowie (a była ona jak to się mówi niższa niż na kasie) albo koniec.

Tak po ponad 15 latach wybrałam koniec.

I tak trafiłam na kasę.

Niby, żadna praca nie hańbi, ale widziałam minę najstarszego syna, buntującego się nastolatka. Wstydził się matki.

matka programistka

Po miesiącu udało mi się dostać pracę jako sprzedawca w salonie meblowym. Swoje obowiązki wykonywałam bardzo sumiennie, wykorzystując widzę o tkaninach starałam się doradzać jak najlepiej. Nie podobało się to mojej kierowniczce. Mimo moich starań klienci rezygnowali z zakupu. Tańsza kanapa miałaby obicie nieodpowiednie do ich potrzeb, na droższą nie było ich stać.

Wiedziałam, że chcę zmienić pracę, ale jeszcze nie wiedziałam jak. Matka trójki dzieci, bez wyższego wykształcenia, bez znajomości języków obcych, w wieku 35+. Niby nie stara, ale pod wieloma względami na rynku pracy z roku na rok mniej atrakcyjna. Kobiety w moim wieku mają swoje przedsiębiorstwa, bogate doświadczenie, a ja? Najlepsze lata życia w jednym miejscu i to takim, które nie dało mi ciekawego wpisu do CV. Wpisu, który by miał znaczenie na obecnym rynku pracy. Obudziłam się z ręką w nocniku…

Trzy lata temu

W między czasie mąż podrzucił mi pomysł czy nie chciałabym programować. Kilka lat wcześniej jego brat uczył mnie trochę programowania w języku C. Była to ciekawostka, która wciągnęła mnie wieczorami na kilka tygodni. Później szwagier wyjechał pracować do Hiszpanii, a ja o programowaniu zupełnie zapomniałam. Zaczęłam szukać jak zostać informatykiem. Źle szukałam, powinnam szukać jak zostać programistą. Pomysł oczywiście szybko upadł, ale jakieś ziarenko zostało we mnie zasiane. Postanowiłam na pewno odświeżyć swoje umiejętności komputerowe sprzed lat.

Synowie zaczęli mnie uczyć komputera od nowa. Umiałam szukać w Google, sprawdzić maila, zamówić coś z allegro, miałam naszą klasę i facebooka, ale brakowało mi ogólnej ogłady.

Przeglądałam oferty pracy prawie codziennie i byłam załamana – zupełnie nie przystosowana do obecnego rynku pracy. Wypisywałam powtarzające się wymagania. Właściwie wszędzie wymagany był język angielski. Kupiłam sobie rozmówki językowe i siadałam do lekcji. Następnie kazałam synom się przepytywać. Odpytywaliśmy się wzajemnie: ja zadawałam np. pytanie z dat na historię czy wzorów na matematykę, synowie pytali mnie o słowa i całe zdania po angielsku, ale brakowało im do mnie cierpliwości.

Któregoś dnia popołudniu przywitał mnie mąż z kartką z urzędu pracy – informacją o intensywnym kursie językowym dla osób z wykształceniem średnim/zawodowym. Nie chciałam o tym słyszeć. Musiał długo mnie namawiać bym poszła. Nie umiem wyjaśnić, dlaczego było mi wstyd skorzystać z darmowej pomocy. Próbowałam się tłumaczyć, że najmłodsza córka zaczęła podstawówkę, będzie wymagała większej opieki nad lekcjami. "Czytać, pisać, dodawać umiem. Na razie dam radę sam się nią zająć" – mąż nie chciał słyszeć mojej odmowy. Miał rację, była to jedna z ważniejszych decyzji w tamtym okresie.

Około 2 lata temu

W sklepie byłam wstanie odpowiedzieć klientom po angielsku, gdzie są kanapy, a gdzie szafy. To był dla mnie ogromny postęp.

Kolejny punkt przełowy nastąpił, dzięki Anecie – mojej koleżance z czasów szkolnych. Znalazłyśmy się na naszej klasie i umówiłyśmy na kawę. Nie pamiętam co mi wtedy powiedziała dokładnie. Zapamiętałam z tego tyle: "Umiesz sprzedawać. Będziesz sprzedawać strony internetowe!". Kolega jej koleżanki, wujka, brata, szwagra (już nie pamiętam) prowadzi własny biznes informatyczny. Oferują kompleksową obsługę i tworzenie stron www. Tak z jej polecenia zostałam Młodszym Specjalistą ds. Sprzedaży. Jednak sprzedaż usług okazała się czymś zupełnie innym od sprzedaży fizycznych przedmiotów. Wszędzie teraz pada określenie "młody i dynamiczny zespół". Ja go nie znałam, a do takiego zespołu właśnie dołączyłam. Miałam wrażenie, że mocno zawyżyłam średnią wieku. W firmie było może 30 osób, z czego znaczną część stanowili studenci lub świeżo upieczeni absolwenci studiów.

Właściwie od zera dowiedziałam się czym się różni Joomla od WordPressa, co to jest e-commerce, jak działa reklama w Internecie, że Google to nie tylko wyszukiwarka. Początki były naprawdę koszmarne. Mimo szkolenia często myliłam pojęcia w usługach, które oferowałam klientom. Zadawałam ogromną liczbę pytań swojej przełożonej. Jestem jej wdzięczna za okazaną cierpliwość. Na koniec mojego stażu powiedziała, że docenia mój postęp, zaangażowanie, przygotowane oferty i prezentacje dla klientów. Miała dla mnie przedłużenie umowy na kolejny rok. To była ogromna ulga.

1.5 roku temu

Co jakiś czas osoby z firmy chodziły na różne wydarzenia. Dział zajmujący się stronami chodził na wydarzenia IT. Osoby, które siedziały koło mnie chodziły czasem na jakieś spotkania marketingowe. Nigdy nie miałam na to czasu, przecież wracałam do rodziny. Aż pewnego dnia usłyszałam, że w tej branży powinno się rozwijać także poza 8 godzinami w pracy, by wiedzieć, co się dzieje na rynku pracy. W kontekście tego, co jeszcze niedawno przechodziłam mocno mnie to dotknęło. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji pójdę z innymi. Pierwsze wydarzenie na jakie trafiłam odbywało się jakiejś klubokawiarni w centrum. Dotyczyło sprzedaży przez niestandardowe kanały: kampanie na Snapchacie i przyczyny popularności influencerów. Tematy były nawet ciekawe, ale dalekie od moich zadań firmowych. Na podstawie prezentacji znalazłam synów na Snapchacie. Nie byli zadowoleni.

Mimo że pierwsze wydarzenie wydało mi się stratą czasu, to nie poddałam się tak łatwo. Poszłam na kolejne spotkanie. Tym razem organizowały je Geek Girls Carrots. Dwie prezentacje kobiet sukcesu prowadzących własne biznesy i jedna mówiąca "każdy może nauczyć się programować!". Jak to każdy? Ja też mogłabym się nauczyć i robić to co nasz dział tworzący strony www? Wydawało mi się, że ich wiedza i umiejętności są dla mnie zamknięte w zupełnie innym wszechświecie, całkowicie niedostępne. Nie mogłam w to uwierzyć, ale prelegentka była bardzo przekonująca. To wystarczyło. Powiedziałam o pomyśle mężowi, a on ku mojemu zdumieniu stwierdził, że to świetny pomysł, w końcu „nie jesteśmy jeszcze tacy starzy”.

zmiana branży na IT

Zaczęłam sama szukać wydarzeń dla początkujących. Tak dowiedziałam się o weekendowych Django Girls. Dwudniowe warsztaty dały mi niesamowite wsparcie motywacyjne. Postawiłam pierwszą stronę www z prostym blogiem. Większości tego co działo się w kodzie nie rozumiałam, dużo było magii i kopiowania, a nie chciałam opóźniać grupy. Zasypywałam mentora pytaniami, prosiłam o materiały do dalszej nauki. Polecił mi dalej uczyć się HTMLa i CSSa, bo to ponoć jak język angielski w branży IT. Wrażenia z Django Girls zostały ze mną na długo. Mimo iż byłam jedną ze starszych uczestniczek, w ogóle nie czułam się wykluczona. Wiele dziewczyn miało ten sam cel co ja – poznać programowanie i zmienić pracę.

Po warsztatach szukałam darmowych materiałów do nauki po polsku, tak trafiłam na wspaniałą stronę The Awwwesomes. Krok po kroku, lekcja po lekcji wieczorami przechodziłam zadania. Programowanie zaczęło zajmować mi większość myśli. Stałam nad garami mieszając obiad, a w myślach miałam problem z wyśrodkowaniem elementu. Na wywiadówce u córki zupełnie odpłynęłam i zaczęłam na kartce notować co muszę zmienić w moim kodzie po powrocie do domu. Poczułam się znowu bardzo młoda! Oczywiście, 38 lat, to żadna starość, ale jestem w takim wieku, że część moich koleżanek z "czwórką z przodu" zaczyna rozmawiać o wnukach, a ja tu nagle o komputerach!

Motywacja

Druga młodość nie była moją główną motywacją. Ważną motywacją do zmiany pracy były pieniądze. Praca handlowca nie była źle płatna czy nieciekawa, ale nie mogłam sobie wyobrazić siebie jako Panią 50+ przygotowującą wciąż ofert stworzenia sklepu internetowego i czy prowadzenia reklam na facebooku. W tamtym okresie często dostawałam umowy niełatwych klientnów "Januszy", bywało, że kłótliwych, którzy jednocześnie nie chcieli współpracować z młodym handlowcem uważając, że wiek definiuje doświadczenie. Wtedy mój wiek i stanowcza postawa (jak do dzieci) były zaletą. Czułam jednak, że nie dam rady tak wiele lat. Znałam górne zarobki jakie mogłabym uzyskać na swoim stanowisku i dla porównania widziałam na naszej stronie www oferty jakie kierowane były dla programistów. Kwoty pięciocyfrowe wyglądały naprawdę imponująco.

Czy da się pogodzić naukę programowania i rodzinę?

O tym, że uczę się tworzyć strony www wiedziało wiele osób. Kiedyś jedna z młodszych koleżanek w pracy stwierdziła, że nie wie jak ja mam na wszystko czas. Ona wróci, zrobi kolację, włączy facebooka, serial i idzie spać. Możliwe, że dzięki trójce dzieci zostaliśmy z mężem mistrzami wykorzystania każdej wolnej minuty dla siebie. Prawda też jest taka, że nie znam uzależnienia od facebooka jakie obserwuję np. u swoich dzieci, nie korzystam z niego prawie wcale.

Nie szło mi jakoś bardzo szybko. Plan wydawał mi się długoterminowy. Złościłam się, gdy mi nie wychodziło. Zazwyczaj na męża, który przecież niczemu nie był winny. W sumie na naukę programowania poświęciłam ponad rok. Jeśli ktoś myśli, że mając rodzinę przebranżowi się w 3 miesiące to z całego serca życzę mu powodzenia – tylko niech się z nami podzieli jak to zrobić. Wg mnie tak się nie da, nauka programowania wymaga czasu i ciągłego powtarzania tego, co już raz się zrobiło, bo pamięć jest zawodna.

Jak pisałam – moja nauka zaczęła się od Django Girls i The Awwwesomes. Wracałam też do angielskiego. Obce pojęcia sprawdzałam za pomocą translatora, a często tłumaczyłam całe zdania.

Córka odrabiała lekcje na stole w kuchni, a ja jej "pilnowałam" na przeciwko z laptopem. Zwykle koło 20 kazałam dzieciom zmykać do siebie, a sama dalej robiłam swoje kursy i tutoriale. Niesamowite jak wiele można się nauczyć zupełnie za darmo, jedynie mając dostęp do internetu.

Po zrobieniu pierwszej strony, drugiej strony, trzeciej strony, strony z formularzem, doszłam do momentu, gdy musiałam nauczyć się podstaw php. Próbowałam uczyć się z różnych źródeł. Jest ich naprawdę dużo. Niektóre porzucałam w trakcie inne wykorzystywałam tylko do jednego problemu. Często oglądałam jak coś zrobić krok po kroku na youtubie. W końcu uznałam, że muszę się bardziej do nauki PHP przyłożyć i kupiłam książeczkę "PHP5 – tworzenie stron WWW. Ćwiczenia praktyczne"– bardzo polecam.

Kolejną książką, którą kupiłam był "Bootstrap w 24 godziny". W ofertach pracy powtarzała się ta nazwa i kiedy zupełnie przypadkowo spotkałam tę książkę w centrum handlowym postanowiłam się w nią zaopatrzyć. Wszystko jest wytłumaczone po polsku od zupełnych podstaw, dokładnie tak jak potrzebowałam. Bootstrap to framework, który dostarcza gotowe klasy css. Niesamowicie przyspieszył moją naukę i jednocześnie sprawił, że przestałam mieć problemy z responsywnością stron. W trakcie nauki zostałam też częstym bywalcem forum 4programmers, gdzie zadawałam być może głupie pytania. Odpowiedzi często były nieprzyjemne, ale równie często byłam w stanie znaleźć wśród nich wartościową odpowiedź. Pierwszą poważną stronę jaką postawiłam z pomocą Bootstrapa, była strona dla firmy męża, później poprawiałam ją z tysiąc razy.

Równolegle z PHP zaczęłam widzieć, że kulał mój JavaScript. Chciałam zapisać się na kurs wieczorowy, niestety ceny szkół programowania okazały się zaporowe, zupełnie dla nas niedostępne. Na szczęście jest naprawdę dużo darmowych materiałów (niestety mają też minus – często kończą się gdzieś w połowie – autor nagle przestaje pisać, nagrywać na yt i koniec) lub w całkiem osiągalnych cenach. Porównałam oferty Strefy Kursów, Eduweba i Udemy, w końcu kupiłam kurs na tej ostatniej stronie.

W międzyczasie przestałam mówić, że chcę tworzyć strony www. Już znałam różnicę między pojęciem front-end (html, css, javascript, jQuery), a back-end (php, Django).

Pod koniec zeszłego roku trafiłam na artykuł z tego bloga Jak zostać front-end developerem?. Otworzył mi oczy, gdzie ja teraz jestem i co umiem, a czego nie umiem. Dowiedziałam się, że przez tyle czasu nie poznałam Git’a, warto poznać frameworki js np. Angulara. Jednocześnie, że już całkiem sporo potrafię. Mogę zacząć wysyłać CV.

Rekrutacje

Stworzenie CV zajęło mi jeden wieczór. Pomocne okazały się generatory, w których podaje się dane kontaktowe, daty pracy, wykształcenie i zainteresowania, a na koniec dostajemy gotowy szablon do pobrania jako PDF. Bardzo wygodne rozwiązanie. Poprzednio stworzenie CV w Wordzie zajmowało mi sporo czasu.

Słyszałam, że należy dodawać zdjęcie do CV. Moje dowodowe niestety jest bardzo niekorzystne. Stanęło na tym, że na tle białej ściany syn zrobił mi zdjęcie telefonem. Filtr czarnobiały, trochę wygładzający twarz, przycięcie do odpowiednich proporcji. Wersja wydała mi się wystarczająco dobra, przynajmniej nie wyglądałam jak kryminał.

Pod koniec października zaczęłam rozsyłać CV. Wysłałam do firm, które miały oferty dla stażystów, junior front-end developerów, jak i na front-end developerów, nawet jeśli nie miały rekrutacji na juniora. Miałam kilka szablonów w Wordzie w zależności o rekrutacji, które kopiowałam do emaila personalizując trochę treść oraz nazwę firmy, do której kieruję moją aplikację.

Pierwsze odpowiedzi dostałam już na początku listopada. Wśród nich najwięcej było odpowiedzi na nie, ale tylko na początku. Im później dostałam odpowiedź, tym bardziej pozytywny miała ona wydźwięk. Znalezienie pracy zajęło mi 2,5 miesiąca. Wysłałam pewnie z ponad 50 różnych aplikacji, odpowiedź dostałam na 23 wiadomości, byłam na 12 rozmowach rekrutacyjnych, rozwiązałam kilka zadań domowych i kilka w trakcie rekrutacji. Tylko w dwóch wypadkach zostałam zaproszona na drugi etap rekrutacji i od żadnej z tych firm nie dostałam ostatecznie pozytywnej odpowiedzi. Dostałam dwie propozycje współpracy i wybrałam tę, która miała przynajmniej plan na mój start i wdrożenie w zadania.

Tyle ogólnie o rekrutacjach w liczbach – trzeba się było nachodzić. Parę razy się załamałam, że już nigdzie mnie nie przyjmą i po co ja w ogóle to robię.

Zadania wysyłane mailem

Zadania domowe miały różny poziom. Czasem to było zadania opisowe z załączoną grafiką do zakodowania, stworzyć formularz, napisać kod w JavaScripcie, który coś liczy, innym razem test do rozwiązania przez stronę www.

Z czasem było różnie – test np. miał ustawiony timer i odliczał 80min na rozwiązanie całości. Zadania do zakodzenia miały różny termin zwykle koło 7 dni.

Rozmowy rekrutacyjne

Jeśli dobrze rozwiązałam zadanie domowe dostawałam zaproszenie na spotkanie.

Na rozmowach było wszędzie bardzo podobnie. Najpierw zdziewienie moim wiekiem i CV (niektórzy wyglądali jakby pierwszy raz widzieli je na oczy) później pytania. Pierwszy raz spotkałam się z aż tak nieformalną atmosferą i powtarzała się ona na większości rekrutacji. Prawie na każdej rekrutacji miałam chwilę rozmowy po angielsku. Nie była trudna, ani techniczna. Coś w stylu opowiedzieć co robię w wolnym czasie, czy opowiedzieć o swoim hobby. Kilka zdań i dziękujemy chcieliśmy zobaczyć czy język jest na poziomie komunikacyjnym.

Wśród pytań nietechnicznych padały pytania:

  • o moje poprzednie doświadczenie,
  • dlaczego chcę zmienić pracę,
  • największy zawodowy sukces,
  • jakie miałam sytuacje trudne, konfliktowe i jak sobie z nimi poradziłam,
  • co wyniosłam w pracy jako sprzedawca usług IT

I tu język korzyści handlowca bardzo się przydawał. Na pytanie o 16 lat w jednym miejscu i czemu tam nie pracuję mogłam odpowiedzieć, że był to czas ważny w mojej karierze, nauczył mnie wielu rzeczy w tym negocjacji jak i tego, że trzeba cały czas się rozwijać, bo nic nie jest dane raz na zawsze.

Gdzie widzę się za 5 lat?
Oczywiście, jako programistę specjalistę, myślę, że zostanę po stronie front-endu. Czemu nie jako team lider? Mogłabym być zarządzać zespołem. W przeszłości kierowałam 30 osobami, jednak najpierw trzeba sobie wyrobić odpowiednie umiejętności techniczne, a tutaj jeszcze droga przede mną.

Padały też pytania o połączenie życia osobistego i pracy zawodowej.
Praca to praca, połączenie jak każde inne. Pracuję jak każdy inny człowiek w wieku produkcyjnym. Jeśli chodzi o trójkę dzieciaków – mam dwóch licealistów i "wszystko sama" 11-latkę. Dzieci są samodzielne, trudno o lepszy moment na zmiany w życiu, prawda?

Zwracano uwagę czy będę dobrze czuła się w zespole złożonym z dużo młodszych pracowników? Czy tym wieku jestem gotowa na zmiany?
To ostatnie pytanie trafiło mi się tylko raz i uważam, że było przesadzone. W takim momencie chciałabym powiedzieć dwudziestoparoletniej Pani rekruter, że ją też kiedyś to czeka. Może za 10, 15 lat ona sama stwierdzi, że to nie jest kariera dla niej – czy to aż takie dziwne, że w jednym miejscu pracują ludzie w różnym wieku?

Raz zdarzyła mi się dość dziwna rekrutacja przed świętami – byłam ja i 3 inne osoby, wszyscy odpowiadali w tym samym czasie na pytania, w różnej kolejności, później wszyscy byliśmy zaproszeni do drugiej sali z komputerami, by rozwiązywać test, na końcu mieliśmy wspólnie zbudować wieżę z klocków wg algorytmu z kartki. Cały czas przyglądali nam się rekruterzy, a pani podkreślała, że to innowacyjna, mało stresująca metoda sprawdzania kandydatów. Dla mnie była to najbardziej stresująca rekrutacja ze wszystkich dotąd.

Na rozmowach technicznych zazwyczaj było dwóch rekruterów. Zaczynało się od rozmowy o tym skąd w ogóle zainteresowanie programowaniem, jak się uczę, jakie mam projekty. Przy projektach pytano, dlaczego jako pokazowy wybrałam akurat ten projekt, czy dobrze pracuje mi się z frameworkiem (bootstrap / Angular) i jakie inne poznałam, albo kojarzę chociaż z nazwy.

W trakcie rozmów spotkałam się z zadaniami na kartkach. Jeśli chodzi o pytania były różne pytania i zadania m. in.:

  • wytłumaczyć kod html,
  • zaproponować znaczniki html do podanej grafiki,
  • wytłumaczyć funkcję w JavaScripcie,
  • jakie znam systemy CMS,
  • zaproponować jak jakiś element będzie wyglądał w RWD,
  • czym się różni protokół http od https,
  • jak przyspieszyć działanie strony internetowej,
  • czy znam pojęcie SEO i dlaczego jest ważne dla stron www,
  • kilka pytań teorytycznych dotyczących technologii podanych w CV

Pytań było znacznie więcej, większości pewnie już nie pamiętam. Nie na wszystkie umiałam odpowiedzieć, ale zawsze był powód do rozmowy. Po każdej rozmowie myślałam, że mogłam wypaść lepiej. Stres miał ogromny wpływ na moje odpowiedzi.

Jedną rekrutację zapamiętałam szczególnie. Rekruterka +/- w moim wieku została dłużej, by ze mną rozmawiać. Gdy razem wychodziłyśmy zamykała biuro i szła w tę samą stronę na przystanek. Zapytałam wprost: co sądzi o mojej rekrutacji. Powiedziała, że podziwia mój zapał, jej by się nie chciało. Wystawi mi bardzo pozytywną opinię, bo byłabym cennym pracownikiem. W IT teraz jest taka rotacja ludzi, że ja jako prawdopodobnie osoba ustatkowana, jestem lepszym kandydatem niż młodzi, którzy bez doświadczenia krzyczą 4-5 tysięcy na start, a chwilę potem odchodzą jak tylko zdobędą wpis do CV – to jej opinia. Jednocześnie wątpi bym przeszła do rekrutacji technicznej. Szukają kandydatów o trochę innym profilu – juniorów, ale zaraz po studiach. Nie od niej będzie zależało zaproszenie mnie na drugi etap (faktycznie 2 tyg później dostałam automatycznego maila z podziękowaniem i informacją o zakończeniu rekrutacji). Strasznie zabolało. Wracałam i łzy mi ciekły po policzkach. Co poradzę, że wiekiem już juniorem nie jestem. Możliwe, że bym całkowicie odpuściła, ale na mailu czekała na mnie kolejna odpowiedź, właśnie od firmy, w której dzisiaj pracuję.

Ta rekrutacja od początku była inna – trochę sztywniejsza.
Rekruter techniczny (niewiele młodszy ode mnie) był bardzo precyzyjny w pytaniach. Pytał mnie o zaintresowania, jak się uczyłam programowania, z jakich stron, kursów. Widziałam wyraźne zainteresowanie, gdy szczegółowo opowiedziałam o wielu źródłach nauki. Pytał po czym rozpoznaję dobre, aktualne materiały od takich niezbyt dobrych. Gdy powiedziałam, że robiąc tutoriale czytam o użytych metodach w oficjalnej dokumentacji – uznał to za bardzo dobrą praktykę. Parę razy się uśmiechnął zwłaszcza, gdy stwierdziłam, że lubię też podglądać co się dzieje na stronie w konsoli, sprawdzać czy coś się sypie w JavaScripcie.

Oprócz rozgrzewkowego, typowego zadania na kartce dostałam laptopa z zadaniami w pdf do wykonania na kodzie testowej strony. Wyszedł na godzinę, by mnie nie stresować. Mogłam spokojnie korzystać z Internetu. Po teście na komputerze pytał jak podobały mi się zadania czy coś sprawiło trudność, jakie mam przemyślenia o tej formie, czy coś bym jeszcze chciała dodać. Zapewnił, że niezależnie od wyniku dostanę odpowiedź od firmy.

Co ciekawe nie dostałam się na stanowisko, na które się rekrutowałam – rekruterem technicznym był lider zespołu innego niż ten, w którym obecnie pracuję. Stało się tak, że do swojego zespołu zarekrutował inną osobę, jednak moja rekrutacja poszła na tyle dobrze, że utworzono jeszcze jedno stanowisko.

Wydawało mi się, że w domu się dużo uczyłam. Nie, to był dopiero początek góry lodowej. Po miesiącu okresu próbnego byłam ogrom wiedzy do przodu. Nie umiem opowiedzieć jak dużo się nauczyłam. Od korzystania z ftp, konsoli, gita, narzędzi nawet skrótów w Sublimie. W firmie jest standard nazywania metod, klas, tworzenia czystego kodu, dawania komentarzy, narzędzia do zarządzania zadaniami. Poznawłam wiele nowych słów związanych z programowaniem. Lepsze metody debuggowania, obecnie uczę się pisania prostych testów w js.

Rady dla innych

Przede wszystkim się nie można się poddawać, zniechęcać, ani liczyć na łatwy szybki sukces. Nauka programowania nie jest łatwa, ale nie jest też bardzo trudna. Wymaga czasu i właściwie ciągłego powtarzania. Teraz ponoć dużo osób chce zmienić zawód. Jeśli czegoś bardzo się chce nie można zasłaniać się wiekiem, wiek niczego nie przekreśla. W moim odczuciu wiek stawia poprzeczkę trochę wyżej niż w przypadku młodych ludzi, zwłaszcza po studiach technicznych.

Język angielski jest konieczny. Nie ma innej opcji. Nie znasz angielskiego to musisz się go nauczyć. Tylko się z tego powodu nie łam – jest dużo źródeł do nauki angielskiego, a poziom wymagany na rekrutacjach jest niewysoki. Poza tym firmy często oferują doszkalanie pracowników w tym zakresie.

Warto uczyć się z wielu źródeł i robić rzeczy pozornie takie same – powtarzać coś na różne sposoby. Zrobiłaś jeden formularz (imię, nazwisko, adres)? Zrób go jeszcze raz inaczej, ale inaczej.

Nie, nie jesteś za stara, by coś zmienić w swoim życiu. Powiem więcej, może to nie jest ostatnia duża zmiana, która na ciebie jeszcze czeka!