Hell Yeeeah Warszawa i moja opinia

O tym, że spędzaliśmy trochę czasu w Warszawie wspominałam przy okazji posta o wegańskich miejscach. Jednak nie samym jedzeniem żyje człowiek. W weekend mój Jg miał kurs fotografii, jednocześnie, żebym ja nie zajęła się pracą, postanowił zrobić mi niespodziankę i zaplanować mi weekend. W sobotę spa, a niedziela rura!

I tak trafiłam do Hell Yeeeah (3 razy e) Pole Dance Studio. Nawigacja wybrała mi trasę bardzo widokową – zaznajomiłam się zarówno ze stadionem jak i Centrum Nauki Kopernik, by w końcu trafić na Jaracza 3.

Welcome aboard!

W drzwiach przywitały mnie Marta i Ola (jestem prawie pewna, ale niestety moja pamięć do imion jest bardzo wątpliwa) i ich wyjątkowo uroczy, 5 miesięczny asystent – Polo. Na podstawie wikipedii przypuszczam, że jest buldogiem amerykańskim, choć jeśli się mylę, nie chciałabym go urazić.

Na pytanie „jak było?” odpowiedziałam bardzo zwięźle „suuuupeeer”. Żałuję, że nie zgarnęłam dziewczyn do wspólnego zdjęcia. Może następnym razem będzie okazja 😉

Teraz konkrety.



Minizmalizm i białe studio

Do studia trafiłam z polecenia Zofii z poznańskiej Divy – wśród trzech jej typów Hell Yeeeah było najbliżej naszego hotelu. Ponadto fota na stronie – w trampkach na rurce, miła odmiana od tych wszystkich szpilek (I’m not that kind of girl).
Studio znajduje się w kamienicy, w przystosowanym mieszkaniu – śliczne, spore, przestronne. Białe i estetyczne – bardzo lubię takie wnętrza. Zdjęcia moim telefonem nie oddają 1% uroku miejsca. W pełni wyposażona kuchnia i łazienka. Dużym plusem jest wanna – szybki prysznic po zajęciach, by ruszać gdzieś dalej to bardzo dobry pomysł. Coś czego niby jak nie ma, to przecież nie brakuje, ale jak jest okazuje się bardzo praktycznym rozwiązaniem.

Oprócz 3 godzin treningu czekała na mnie wegańska przekąska (wszystko przemyślane przez mojego Jg )- ciasteczka (gdy przyszłam były jeszcze ciepłe) i truskawki (uwielbiam truskawki, truskawki to najlepszy owoc świata ^^ no może po awokado).

Jeśli chodzi o Polo to trzeba mu przyznać, że mimo groźnej aparycji to przesłodki psiak. Pilnował czy ładnie ćwiczę. Chyba nie było za ładnie, bo postanowił podgryzać moje kostki, a szczególnie upodobał sobie sweter 😉

„Czemu nie ćwiczysz? – przecież nie przeszkadzam”

Zajęcia w Hell Yeeeah

Pierwszy szok – rurka się nie kręci.
Pamiętam swój szok, gdy weszłam do Divy, dotknęłam rury i prawie krzyknęłam „TO SIĘ RUSZA”. Niemożliwe, a jednak – czyli te piękne obroty były oszustwem? Oj nie, szybko dowiedziałam się, że kręcąca się rura wcale nie „robi” za mnie całej roboty.
Teraz w Hell Yeeeah szok był odwrotny – czekał mnie trening na statycznej rurce. W duchu ucieszyłam się, że nauczę się ruchów na wypadek, gdy dopadnę przypadkowy trzepak, znak drogowy czy lampę.
Szok drugi – rurki malowane.
W naszej jeżyckiej Divie malowaną różową wspominam tragicznie – przyczepność do niej bombowa w porównaniu do chromowanych, ale zjechanie w dół mając ją między udami – ałć. Tutaj niebieska Fokka wzywała groźnie.
Trening też zupełnie inny. Nigdy wcześniej nie miałam zajęć indywidualnych, a właśnie takie sprezentował mi chłopak. Liczyłam, że w ciągu tych trzech godzin nauczę się czegoś zupełnie nowego, jednak pozostałyśmy przy dopracowywaniu technicznie tego co już teoretycznie umiałam. Wreszcie zrozumiałam czemu spadam robiąc V-kę (co szkoła, to inne nazewnictwo więc zostawiam link) – najpierw miednica do rury, a potem „hej hooo jak się mają nogi”.

Dalej stretching

O istnieniu pewnych partii mięśni chyba nie miałam do tej pory pojęcia, albo u mnie były przez lata traktowane jak organ szczątkowy.
Marta pokazała mi kilka ćwiczeń – niełatwych, ale którym dziękować będzie mój kręgosłup.
Z drugiej strony bezlitośnie rozciągnęła moje mięśnie np. każąc mi leżeć pod ścianą z rozłożonymi nogami. Na kostkach miałam założone obciążenie, które dodatkowo ciągnęło mnie w dół. Gdy pod koniec ok 3 minutowej piosenki myślałam, że więcej nie mogę. Dowiedziałam się, że pomyłka – mogę. Wystarczyło mnie trochę „docisnąć”.
Mimo, że na rurce spędziłyśmy więcej czasu, to jednak stretching wywarł na mnie większe wrażenie. Tak duże, że moim postanowieniem wakacyjnym jest zrobić lub chociaż zbliżyć się do szpagatu.

Zobaczymy czy mi się uda 😉